A więc tak:
Rozdział I: początek
Po zjedzeniu ostatniej pyry wyjechaliśmy z poznania ok godz 8.30, a miejscu wylądowaliśmy 2.5h później. W międzyczasie zachaczyliśmy o polo market w strzelnie.
Pół godzinki później przybyła ekipa łódzko-warszawsko-ogólnopolska: przywitanie, krótka sesja foto pod stacją i ruszyliśmy w drogę.
Z racji iż wielkopolanie (dalej opisywani jako "my") mieli zakupy już za sobą i woleliśmy iść lasem oddaliliśmy się od reszty grupy.
Po odbicu od standardowej trasy trafiliśmy na bagno. Z cukru człowiek nie jest, więc postanowiliśmy je przeciąć.
https://lh6.googleusercontent.com/-T8M6 ... 010051.JPG
https://lh5.googleusercontent.com/-oqQi ... 010049.JPG
https://lh3.googleusercontent.com/-miJk ... 010050.JPG
Z różnych powodów (za głęboka woda, zbyt gęsta roślinność, dziwnie patrzące się na nas zwierzęta gospodarskie, atakujące łosie mściciele) przeprawa zajeła nam
jakieś 45 minut. Do umówionego spotkania przy jeziorze świętym o 21 zostało sporo czasu więc rozłożyliśmy hamaczki, jedzonko i rozpoczeliśmy suszenie butów i skarpetek.
Komu w drogę temu szkło w nogę, więc ruszyliśmy dalej uważając na anakondy wypełzające z bagien
https://lh6.googleusercontent.com/-Zh_R ... 020585.JPG
Po przekroczeniu drogi krajowej stwierdziliśmy, że chodzenie ścieżkami jest nudne i w ogóle be więc odbiliśmy. Jak się potem okazało był to wieeeelki błąd,
gdyż posiadana przez nas mapa miała poprawnie umiejscowione jedynie miasta i rzekę, przez którą przeprawialiśmy się tylko po to by zgodnie z przewidywaniami
zobaczyć w oddali pień do przejścia przez nią. Szło się całkiem przyjemnie jednak nauczeni doświadczeniem po dojściu do Dąbnik postanowiliśmy trzymać
się dalej dróg i szlaków.
Rozdział II: Humor znakujących
Zamierzenie było niemożliwe jednak do spełnienia, gdyż oznakowanie szlaków nie pokrywało się ani z naszą mapą, ani z mapami na tablicy informacyjnej (która notabene nawet nie miała legendy).
Ponadto znak szlaku potrafił znajdować się 15 metrów od ścieżki, a sam szlak rozwidlać się w dwie strony bądz spontanicznie zmienić kolor bądź też być oznaczanym przez kolorową kropkę.
Gdy dochodziła już umówiona godzina 21 i zrobiło się ciemno postanowiliśmy się rozbić na górce i zadzwonić do chłopaków że nie damy tego dnia dojść. Jak się okazało byliśmy całkiem blisko punktu docelowego.
Makaron i redneck poszli jeszcze na nocny recon, a ja zostałem w obozowisku lecząc swego wypracowanego przez cały dzień szeryfa.
Rozdział III: the day after
obudziliśmy się ok 8 i udaliśmy się w kierunku miasta. które bardzo szybko odnaleźliśmy. Warto wspomnieć o mijanym przez nas bractwie strzeleckim
https://picasaweb.google.com/YoggiBr/Le ... 7889407714
Gdy dotarliśmy do punktu wymiany handlowej zwanego sklepem nasze morale podniosły się na nieosiągalny dotychczas poziom. (zaczepiła nas jakaś pani pytając się czy to my czasami nie jesteśmy tą grupą, której szukali jacyś faceci, których gościła na herbatce
serio)
Po uzupełnieniu zapasów udaliśmy się nad jezioro Święte, skąd druga ekipa zdążyła się w miedzyczasie ewakuować.
Postanowiliśmy się zregenerować i ok godz 16 ruszyliśmy w kierunku samochodu.
Rozdział IV: Flora
W pobliżu jeziora Rokucińskiego, znaleźlimy na ciekawe uprawy w pobliżu drogi:
https://lh3.googleusercontent.com/-ljft ... 010081.JPG
https://lh4.googleusercontent.com/-7F6- ... 010075.JPG
Następnie sam nie pamiętam jak, obudziłem się w domu.
...
tak przynajmniej chciałbym napisać.
Rozdział V: Survival
Droga powrotna wcale nie była oznaczone lepiej od poprzedniej.Doszliśmy do wniosku, że oznaczenie zostało spartolone z premedytacją a tubylcy-kanibale żerują na zagubionych
turystach wystawiając potem ich szpej na allegro. O zmroku dotarliśmy do dąbnik. Szczekał oczywiście na nas każdy pies w mijanym gospodarstwie. Makaron
rzucił swoim sztandarowym tekstem "wiecie Panowie, statystyka mówi..." i rzeczywiście chwilę później zaczeła nas gonić mała watacha psów przy czym jeden z nich miał naprawdę spore rozmiary.
W końcu udało nam się dostać do drogi krajowej. Dalej już tylko przez łąkę, następną łąkę, jakieś gospodarstwo, drogą obok narąbanych dresów i do samochodu.
Pod koniec stwierdziłem że pie***lę to wszystko i nie idę dalej. Panowie byli tak mili że nie protestowali tylko zabrali mnie jak już jechali samochodem.
Rozdział VI: Samochód
Samochód nadal jeździł, chociaż światła coś słabo świciły, jednak kto by się tym przejmował. Gdy na drodze do Włocławka przestało grać radio, przestało być tak fajnie,
a gdy cała elektronika odmówiła posłuszeństwa zrobiło się naprawdę mało przyjemnie. Ale cóż zrobić, zatrzymaliśmy się na poboczu wystawiliśmy trójkąt i zaczeliśmy się rozkładać
w haszczach przy drodze z nadzieją na chociaż odrobinę snu.
Wtedy podszedł zygzakiem jakiś chłopak i zaczął się pytać czy wszystko w porządku. Po wypowiedzeniu słów "ja wam Panowie pomogęęęę", przewróceniu się i usłyszeniu zapewnień iż sobie poradzimy
wsiadł na rower bez jakiegokolwiek oświetlenia i pojechał zygzakiem po drodze, którą my wcześniej przez kilka minut próbowaliśmy przekroczyć.
Gdy już położyliśmy się:
https://lh5.googleusercontent.com/-I0YB ... 020632.JPG
https://lh3.googleusercontent.com/-EHqV ... 020634.JPG
padły przemądre słowa "no teraz to jeszcze tylko [...] deszczu brakuje!".
Tak, dobrze się domyślacie, 5minut później poczuliśmy pierwsze krople. W zbudowanym na szybcika tarpie mokneliśmy do rana, kiedy to ruszyliśmy bez świateł
do domu. Dalsza droga to zbiór wielu pomniejszych problemów i gagów, których już nie będę opisywał. W każdym bądź razie Makaron musi jeszcze jechać za tydzień do strzelna odebrać auto
Słaby ze mnie humanista (pewnie dlatego wylądowałem na polibudzie) więc nie potrafię oddać choćby połowy klimatu i sytuacji które nas spotkały, ale chociaż wytłumaczyłem powody dla których nie spotkaliśmy się z resztą ekipy (czego bardzo żałuję)