No to wrócilim.
Rzeczywiście padało i chyba wiało całkiem nieźle, bo wyrwało mi kółko z plandeki (łącznie z przerwaniem tej linki wzmacniającej na brzegu!). Rano obudziło nas zimno, na dodatek z plandeka była już tylko zamocowana nad głową, reszta leżała radośnie mi na plecach i irytowała. Co dziwne - nie zmokliśmy.
Niestety, jako że sam spacerek był nastawiony na oblewanie mojego dyplomu i Maćkowego magistra, to nie jestem w stanie powiedzieć co się tam działo z pogodą w nocy. Wydaje mi się, że przespałem ten etap. Ewentualnie wydarzył się po godzinie, w której mój mózg wyłączył nagrywanie i poszedł odpoczywać.
Pomimo faktu, że młodzież na fejsiku określiła by naszą biesiadę jako epicką, dodając zapewne zdanie 'grubiej być nie mogło', to cały wypad miał też aspekt edukacyjny. Zanim dotarliśmy na miejsce i doczekaliśmy się na resztę chłopaków, to zrobiliśmy sobie długi spacerek po lesie łagiewnickim z Maćkiem i Mazazel, na którym nauczyłem się rozpoznawać kilka roślinek, kilku posmakowałem, no i poznałem grzybka o arystokratycznej krwi - wszystko dzięki Mazazel, która wiedzę w tej kwestii ma ogromną i całą drogę przestawiona była w tryb szukania. Poza tym spotkaliśmy dwie wesołe kózki ich alfonsa w postaci syczącego satanistycznego bociana. Poza czaszką lisa, nie widzieliśmy poza tym zwierzyny, chociaż specjalnie odwiedziliśmy zagrodę dzików, w której dość często je można spotkać.
Miejsce znaleźliśmy urokliwe, nad bagienkiem, którego woda barwą przypominała mocną kawę. Miejsce obfitowało w takie stworzonka jak komary, muchy, pająki, komary, żuki gnojarze(cała ich masa), komary i podobno kleszcze (sam nie zaobserwowałem - krótkie oględziny żadnego też nie wykazały). No i zapomniałbym wspomnieć, iż można było spotkać tam sporo komarów. W pewnym momencie jednak, przestały nas dręczyć, więc albo byliśmy już nieśmiertelni, albo miały już dość wódki.
Rano nie widziałem żadnego. Pewnie wyginęły.
Teren zewsząd osłonięty gęstwiną, do tego z trzech stron dojście uniemożliwia woda, więc dopiero około 10 rano przypełzli jacyś zbłąkani turyści usiłujący bajoro ominąć. (Maciek był wniebowzięty, od razu ich polubił
) Już zostało ustalone, że miejscówka stanie się naszym leśnym domem w granicach miasta i będziemy odwiedzać ją częściej. Poranek upłynął na kontemplacji, poszukiwaniu różnych rzeczy, jedzeniu śniadanka, sprzątaniu miejsca (łącznie z syfem, który walał się oprócz naszego, wyszły 2 worki) i obserwacja kolegi Łukasza co rusz spadającego z hamaka zrobionego przez Maćka.
Twierdził, że konstrukcja jest w sposób oczywisty wadliwa. My jednak znamy prawdę - dwuwarstwowy hamak jest już zbyt skomplikowanym urządzeniem.
W planach mieliśmy bardzo dużo rzeczy. Wyszło niewiele, choćby ze względu na to, żem nie spał w nocy przed wyjazdem i nie miałem na nic siły. Kilka jednak udało się zrealizować. Nóż łyżkowy, który robiliśmy w ognisku zimą okazał się całkiem niezły i na pewno nie jedną łychę wyskrobie. Dowiedziałem się, że istnieje mugga posiadająca 50% DEET, która dość dobrze sprawdziła się podczas wypadu. Zrobiliśmy jerzynową herbatkę, proste podpłomyki (:D), pomagaliśmy w nawigacji szukającym nas kolegom wydając odpowiednie dźwięki, testowaliśmy wytrzymałość 2mm linki, szukaliśmy zagubionych okularów i pasztetu pomidorowego, który okazał się być paprykowym, co spowodowało ogólny niesmak, nocą czekaliśmy na el chupacabrę, która niestety nie ujawniła się, przejrzeliśmy podstępny plan rambo-leśnika zatopionego w stawie i oddychającego przez trzcinę i tak dalej i tak dalej.
Oj działo się. Wielka szkoda, że nie udało Ci się dotrzeć Dragon.
Pierwszy raz byłem w tym lesie - wcześniej byłem do niego nastawiony sceptycznie - wydawał mi się raczej wielkim parkiem, jednak po tym spacerku bardzo zmieniło się jego postrzeganie. Bardzo fajne miejsce dla ludzi którzy nie bardzo mają czas aby jechać gdzieś dalej.
Zdjęć było mało. Bardzo mało. Ja nie robiłem wcale, cośtam jeszcze może mieć Maciek, ale czort wie czy jest sens je wrzucać - nie widziałem.
ED: No i znowu piszemy na raz.
BTW - link nie działa.