Łupawa
: 24 lut 2010, 17:48
Trochę to już minęło od ostatniego zimowego spływu. Życie pisze różne scenariusze i niestety przez kilka lat z rzędu nie udało się spłynąć naszym leciwym już pontonem. Lecz po takiej przerwie plany były dość ambitne. Rzeka Łupawa opisywana jako najdziksza na Pomorzu. Nie ukrywam miałem obawy. Przede wszystkim o sprzęt. Był już kilkakrotnie testowany i na morzu i na rzekach m.in. Wdzie czy Wierzycy ale niestety – łatka tu, łatka tam no i myszy zrobiły swoje. Ale co tam – zobaczymy! Pozostaje jeszcze kwestia nas samych, co zapamiętaliśmy z poprzednich spływów? Liczę jednak na to, że to jest jak z jazdą na rowerze.
Termin jak zwykle, tydzień przed Bożym Narodzeniem. Dużo lektury w internecie nie pozostawiało złudzeń – jest szansa pozostawić nasz ponton gdzieś po drodze. Kamienie, zwalone drzewa, kamienie, przenoski, kamienie... Zapowiada się naprawdę groźnie.
Po ponad dwóch godzinach jazdy jesteśmy na miejscu trochę po siódmej. Szybko nadmuchujemy ponton, rzeczy układamy z góry ustalony sposób – plecaki i śpiwory na plecionce w „przedziale” silnikowym. Na dziobie prowiant i cała reszta bałaganu. Strome zejście i ruszamy. Nie rozpędzamy się jednak jeszcze dobrze, a już po 100 metrach przenoska. Później już spokojnie, woda płynie w miarę leniwie. Wędkarze tylko mają jakieś dziwne uśmiechy. Dobrze, że się w czoło nie pukają. Po wpłynięciu w las zaczyna się jazda. Rzeka się zwęża, wypłyca i rwie do przodu. Ponton praktycznie non stop szoruje dnem po kamieniach i to z dużą prędkością. Skupiamy się tylko na sterowaniu, by już teraz nie zakończyć naszej przygody.. Nikt z nas nie posiada specjalistycznego sprzętu, choćby w postaci pianek. Kurtki goretexowe to jeden z większych wypasów na liście naszego ekwipunku. Pożyczone w ostatniej chwili wodery ratują mi życie. Bez wchodzenia do wody nie ma mowy o poruszaniu się na tej rzece. Nasza jednostka pływająca po wpłynięciu na kamień ani myśli z niego spłynąć – trzeba wyskoczyć i pomagać nie tylko wiosłem. I tak już ma być do końca dnia. Nawet jak odpuszczają nam podwodne głazy, to przeważnie leżą jeszcze zwalone w poprzek drzewa pomiędzy którymi kajak zmieści się z łatwością, ale nasz ponton niestety już nie. Pod presją przelewającej się przez burtę wody poszerzamy kolejne przejścia. Sprawę dodatkowo utrudnia mróz, który cienką warstewką lodu pokrywa wszystkie pnie. Stawanie na nich za każdym razem wiąże się z możliwością przymusowej kąpieli.
Na półtorej godziny przed zmrokiem zaczynam wypatrywać miejsca na nocleg. Znajduję go po pewnym czasie na wysokim brzegu. Zależało mi na tym by nie rozbijać się nad samą wodą bo tu, na dole będzie najzimniej. Szybki podział obowiązków. W ciągu godziny jesteśmy gotowi. Ognisko płonie i podgrzewa jakąś ciepłą strawę. Rozmraża stopy, ogrzewa serca i rozwiązuje języki – no może nie tylko ogień. Noc bez problemów nawet nie było specjalnie zimno.
Dzień drugi – powtórka z rozrywki. Podobna ilość podwodnych głazów, zwalonych drzew. Ze zgrozą stwierdzam, że od tego szorowania po dnie wiosła nam się skracają. Piaszczyste dno działa jak papier ścierny. Ale ponton daje radę. Nie ma to jak polska MW. Dochodzi jeszcze drobna atrakcja, bo zaczyna padać śnieg. Spada temperatura. Robi się naprawdę fajnie. Miejsce na biwak tym razem po prawej stronie, na wysokim brzegu. Tutaj tak jak poprzednio widoczne ślady wcześniejszych „biwaków”. Każdy obowiązki zna więc organizujemy się dość szybko. Tylko z opałem gorzej, dajemy jeszcze radę choć zaczyna robić się dość wilgotny. Rano, jak się okaże, już nie będzie tak różowo. Śpiwory przemokły od stykania się ze ściankami namiotu. Opał mokry ognisko nie chce zapłonąć. Sprawę ratuje Kelly Kettle i garść suchych gałązek.
Dzień trzeci bez emocji. Spływamy spokojną leniwą rzeczką coś na wzór Wdy. Przy starej elektrowni, wczesnym popołudniem kończymy nasz bożonarodzeniowy spływ. Stwierdzamy zgodnie, że było warto zaryzykować. Z dna pontonu pozrywało wszystkie łaty ale komory nie puściły. Generalnie wszystkie ciuchy mokre ale było warto i to jest najważniejsze.
Zamieściłem parę fotek. Musiałem zamazać twarze bo osoby na zdjęciach nie chciały się ujawniać:
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/bdb ... 89a55.html
Mam również zapytanko czy mogę bezpośrednio ze swojego kompa wrzucać zdjęcia na forum? Mozilla mi się wysypuje na tym fotosiku a chciałem dołożyć jeszcze parę fotek.
Termin jak zwykle, tydzień przed Bożym Narodzeniem. Dużo lektury w internecie nie pozostawiało złudzeń – jest szansa pozostawić nasz ponton gdzieś po drodze. Kamienie, zwalone drzewa, kamienie, przenoski, kamienie... Zapowiada się naprawdę groźnie.
Po ponad dwóch godzinach jazdy jesteśmy na miejscu trochę po siódmej. Szybko nadmuchujemy ponton, rzeczy układamy z góry ustalony sposób – plecaki i śpiwory na plecionce w „przedziale” silnikowym. Na dziobie prowiant i cała reszta bałaganu. Strome zejście i ruszamy. Nie rozpędzamy się jednak jeszcze dobrze, a już po 100 metrach przenoska. Później już spokojnie, woda płynie w miarę leniwie. Wędkarze tylko mają jakieś dziwne uśmiechy. Dobrze, że się w czoło nie pukają. Po wpłynięciu w las zaczyna się jazda. Rzeka się zwęża, wypłyca i rwie do przodu. Ponton praktycznie non stop szoruje dnem po kamieniach i to z dużą prędkością. Skupiamy się tylko na sterowaniu, by już teraz nie zakończyć naszej przygody.. Nikt z nas nie posiada specjalistycznego sprzętu, choćby w postaci pianek. Kurtki goretexowe to jeden z większych wypasów na liście naszego ekwipunku. Pożyczone w ostatniej chwili wodery ratują mi życie. Bez wchodzenia do wody nie ma mowy o poruszaniu się na tej rzece. Nasza jednostka pływająca po wpłynięciu na kamień ani myśli z niego spłynąć – trzeba wyskoczyć i pomagać nie tylko wiosłem. I tak już ma być do końca dnia. Nawet jak odpuszczają nam podwodne głazy, to przeważnie leżą jeszcze zwalone w poprzek drzewa pomiędzy którymi kajak zmieści się z łatwością, ale nasz ponton niestety już nie. Pod presją przelewającej się przez burtę wody poszerzamy kolejne przejścia. Sprawę dodatkowo utrudnia mróz, który cienką warstewką lodu pokrywa wszystkie pnie. Stawanie na nich za każdym razem wiąże się z możliwością przymusowej kąpieli.
Na półtorej godziny przed zmrokiem zaczynam wypatrywać miejsca na nocleg. Znajduję go po pewnym czasie na wysokim brzegu. Zależało mi na tym by nie rozbijać się nad samą wodą bo tu, na dole będzie najzimniej. Szybki podział obowiązków. W ciągu godziny jesteśmy gotowi. Ognisko płonie i podgrzewa jakąś ciepłą strawę. Rozmraża stopy, ogrzewa serca i rozwiązuje języki – no może nie tylko ogień. Noc bez problemów nawet nie było specjalnie zimno.
Dzień drugi – powtórka z rozrywki. Podobna ilość podwodnych głazów, zwalonych drzew. Ze zgrozą stwierdzam, że od tego szorowania po dnie wiosła nam się skracają. Piaszczyste dno działa jak papier ścierny. Ale ponton daje radę. Nie ma to jak polska MW. Dochodzi jeszcze drobna atrakcja, bo zaczyna padać śnieg. Spada temperatura. Robi się naprawdę fajnie. Miejsce na biwak tym razem po prawej stronie, na wysokim brzegu. Tutaj tak jak poprzednio widoczne ślady wcześniejszych „biwaków”. Każdy obowiązki zna więc organizujemy się dość szybko. Tylko z opałem gorzej, dajemy jeszcze radę choć zaczyna robić się dość wilgotny. Rano, jak się okaże, już nie będzie tak różowo. Śpiwory przemokły od stykania się ze ściankami namiotu. Opał mokry ognisko nie chce zapłonąć. Sprawę ratuje Kelly Kettle i garść suchych gałązek.
Dzień trzeci bez emocji. Spływamy spokojną leniwą rzeczką coś na wzór Wdy. Przy starej elektrowni, wczesnym popołudniem kończymy nasz bożonarodzeniowy spływ. Stwierdzamy zgodnie, że było warto zaryzykować. Z dna pontonu pozrywało wszystkie łaty ale komory nie puściły. Generalnie wszystkie ciuchy mokre ale było warto i to jest najważniejsze.
Zamieściłem parę fotek. Musiałem zamazać twarze bo osoby na zdjęciach nie chciały się ujawniać:
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/bdb ... 89a55.html
Mam również zapytanko czy mogę bezpośrednio ze swojego kompa wrzucać zdjęcia na forum? Mozilla mi się wysypuje na tym fotosiku a chciałem dołożyć jeszcze parę fotek.