Pierwszy dzień miał być tzw. rozgrzewką (co okazało się pomyłką, ale o tym później). Dolina, w której byliśmy wszyscy, ja nawet dwukrotnie, ale mieliśmy iść dalej – Dolina Kościeliska i Wąwóz Kraków. Wyszliśmy o 8.30, do Polany Pisanej doszliśmy po 9.30, tam skręciliśmy na Wąwóz Kraków, gdy doszliśmy do jaskini – Smocza Jama, moja mama i siostra zawróciły do schroniska Ornak, a ja z ojcem wspięliśmy się po drabinie i łańcuchach do jaskini, przeszliśmy ją i kierowaliśmy się na dół z powrotem do polany i dalej do schroniska. Jako, że szybko skończyliśmy nie obyło się bez łażenia po zatłoczonych Krupówkach.
Dzień drugi miał być czymś większym – pięć stawów polskich, ale przez to, że przez całą poprzednią noc lał deszcz świece w samochodzie uległy zalaniu i mieliśmy małe opóźnienie z wyjazdem. Wybór padł na Słowację. Pojechaliśmy do miejscowości Tatranska Lomnica, skąd mieliśmy podjechać wszyscy wyciągiem pod Skalnate Pleso a ja sam na szczyt Łomnicy, jednak ceny okazały się tak wysokie, że starczyło pieniędzy tylko na parking i na to, żeby sam podjechał na Skalnate Pleso (ja jako junior zapłaciłem 10,3 euro za podróż w dwie strony, na Łomnicę podjazd dla mnie kosztowałby 14 euro) Jednak nie było czego żałować, chmury były tak niskie, że już na wysokości 1700 m widoczność wynosiła kilka metrów.
Tego dnia porządny wypad, bynajmniej jak dla całej rodziny – Dolina Roztoki, Pięć Stawów Poskich, Świstowa Czuba, Kopa, Kępa, Morskie Oko, Dolina Rybiego potoku. Pogoda na początku dnia – bajeczna, dość ciepło (około 19-20*C), zero wiatru, niebo bezchmurne. Dochodzimy do Siklawy, już zaczyna być gorzej, zbierają się chmury, temperatura przy schronisku 8*C. Przy podejściu na Świstówkę problem, bo już przy szczycie moja mama dostała bradykardii (serce bije zbyt wolno). Po 20 min. odpoczynku i powrocie do normy ruszamy dalej. Widoki świetne, widać niemalże całą Orlą Perć, kawałek potem Żabie szczyty, Rysy, Mieguszowieckie szczyty, MO i czarny staw, jednak rodzice chyba byli trochę zawiedzeni, wg znajomego miał być to niedzielny spacer, a okazał się twardym orzechem do zgryzienia. Osobiście polecam go w każdym aspekcie, niestety jest przeznaczony dla osób o wytrzymałych nogach, to dobre 25 km. Tak na końcu dodam, że przy powrocie z MO mieliśmy niezły kabaret. Doliczyłem się 17 osób w laczkach lub sandałach i najzabawniejsze teksty padające z ich ust : „cholerne kamienie”, „gdzie ty mnie wyciągnąłeś”, „zadzwoń po TOPR, ja dalej nie dam rady iść”. Jesteśmy dość kulturalni, ale po każdej tego typu wypowiedzi po prostu wybuchaliśmy śmiechem

Pozostała część rodziny zmęczona po wczorajszym, więc siła wyższa zdecydowała, że dzisiaj coś łatwiejszego. Dolina Chochołowska (specjalnie nie będę jej opisywać, powiem jedynie, że chłodno, około 14 *C, jak zwykle w Chochołowskiej bywa przy naszej obecności, że są chmury. Jeszcze nigdy nie byłem tam w słoneczną pogodę). Po 2,5 godzinnej wędrówce docieramy do polany Chochołowskiej, mały odpoczynek, po czym ja z ojcem wchodzimy na Grzesia (taka niepozorna górka a się zmachałem). Z zakupionych panoram Tatr miał być wspaniały widok, ale kończył się na Wołowcu i bliższych szczytach.
Dzień piąty, dniem kulminacyjnym. Mama z siostrą zostają w pensjonacie, żeby potem wejść na Gubałówkę i Butorowy Wierch od strony Harendy, a ja z ojcem wstaję o 6.30, wyjeżdżamy o 7 parkując przed Kuźnicami. Rozpoczynamy wędrówkę przez Dolinę Jaworzynki, przełęcz między Kopami dochodząc po 2 godzinach do schroniska Murowaniec. Po półgodzinnym odpoczynku, ciepłym posiłku i pogawędce z turystą wchodzącym na Kościelec, sami ruszamy w kierunku głównej grani Tatr. Po 2,5 godzinach dochodzimy do Świnickiej przełęczy, skąd kierujemy się na sam szczyt Świnicy. Przewodnikowy czas wejścia to 1 godzina, jednak zmęczeni poprzednimi dniami weszliśmy po 1,5 godziny. Wiatr okropny, ekspozycja i ci ludzie, którzy się zatrzymują na łańcuchach mówiąc, że nie idą w żadną stronę… Nie wyobrażam sobie, co byłoby na Zawracie. Był on w naszych planach, jednak ze względu na opóźnienie, coraz gorszą pogodę musieliśmy z niego zrezygnować. Schodziliśmy powoli z mojego powodu. Wejście na stromy szczyt wymaga jedynie siły, ale bezpieczne zejście zależy od równowagi. Nie mam lęku wysokości, ale jak patrzałem na te piargi i przepaście to zdecydowałem, że nie będę schodzić normalnie na nogach, tylko przesuwać się rękoma i nogami mając tyłek pod sobą. W razie poślizgnięcia się zabolałby mnie tyłek a nie zostałbym warzywem lub kopnął w kalendarz. Przez najbliższy rok muszę popracować nad utrzymaniem równowagi, choć na razie nie mam pomysłu jak to ćwiczyć. Gdy dochodziliśmy już do przełęczy zadziwiła mnie grupa około 30 osób, kilku dorosłych i dzieci, najmniejsze wyglądało na 8 lat. Wskakiwali na ten szczyt jak kozice. Byli to Węgrzy. Idąc dalej już nie schodząc przełęczą Świnicką ale kierując się w stronę Kasprowego rozpoczęliśmy zejście przełęczą Liliowe. Kiedy wcześniej się trochę rozjaśniło to z nad Tatr Zachodnich potężna chmura granatowa nadeszła a parę minut potem deszcz. Nie obyło się bez śmigłowca TOPR-u , który zaczął krążyć najpierw nad Kościelcem, podleciał potem na Kozi Wierch i kogoś wciągali, krążył jeszcze chwilę w okolicach Orlej po czym poleciał do Zakopca. Kolejne moje zdziwienie, kiedy nie podlecieli na Świnicę…
Ostatni dzionek był już wypoczynkiem, zresztą tak mnie ręce i nogi bolały, że nie byłbym w stanie wejść na planowane Czerwone Wierchy. Od Skibówek przeszliśmy piechotą do drogi pod Reglami, stamtąd do Doliny Małej Łąki i na najpiękniejszą polanę w Polsce – Wielką polanę małołącką.
Tutaj dodaję zdjęcie robione lustrzanką rok temu.

Następnego dnia o 9 rano wyruszyliśmy Zakopianką do Krakowa (żeby zwiedzić ciągle nie otwarte muzeum) i dalej do Torunia gdzie dotarliśmy po 22.
Zdjęcia
Wnioski:
1. Z rodziną trudno jest pochodzić po górach, za dwa lata będę mógł jednak pojechać sam, lub z kimś, kto nie będzie miał zamiaru marnować czasu.
2. Stopniowanie trudności szlaków to bzdura, że chyba ostatni czas spędzało się nie ruszając w ogóle. Z każdym dniem jest się coraz bardziej wytrzymałym i coraz mniej silnym. Pierwszy dzień powinien być spędzony łatwiej żeby się zaaklimatyzować. Według obserwacji stanu mojego organizmu najtrudniejszą wyprawę należy odłożyć na 2-3 dzień.
3. W sierpniu pogoda w Tatrach nie jest przewidywalna w najmniejszym nawet stopniu
4. Ludzi z lękiem wysokości, którzy wyruszając na trudny szlak tamują fragmenty z łańcuchami można spotkać w sezonie o każdej porze dnia. Najlepiej unikać lipca i sierpnia.