Hm, no cóż, gdybym miał taką sytuację to zacząłbym się rozglądać za jakąś inną robotą, ostatecznie zwiałbym na emigrację lub na wieś starając się przewegetować na oszczędnościach, uprawie ogródka oraz kłusownictwie do czasu aż się nie polepszy, tudzież wojna nie wybuchnie

Mieszkając z najbliższą rodziną w mieście, gdzie nie mam zwyczajnie żadnego wsparcia od rodziny i wszystko muszę zrobić sam albo za to zapłacić to na same dzieciaki złazi mi około 2,5-3 tysiaki miesięcznie, z czego połowa to koszt opiekunki, która i tak jest tania, a kosztu drugiego samochodu, który jest potrzebny głównie ze względu na dzieci do tego nawet nie wliczam. I to wszystko w sytuacji gdy swój tryb życia określam jako niezwykle oszczędny i skromny. Także gdyby zostało mi 30 zeta na tydzień i brak możliwości manewru to niestety jedynym wyjściem byłoby chyba samobójstwo całej rodziny.
Temat jest jednak bardzo ciekawy. Jak większość zdążyła zapewne zauważyć po trollowaniu globalnym siurwiwajlu bardzo mnie to zawsze interesowało. W sumie patrząc na medianę zarobków oraz koszty mojej własnej egzystencji nigdy nie byłem w stanie zrozumieć jakim cudem ludzie w ogóle żyją, to się wymyka mojej wyobraźni. Zjawiska takie jak szara strefa, zadłużenie oraz współpraca międzypokoleniowa / układy z emigrantami muszą mieć u nas gigantyczne rozmiary bo jak się ma 2 tysiaki do ręki to nie da się żyć, za coś takiego nie założy się rodziny i nie zapewni jej lokum, to jest zwyczajnie niemożliwe. Można jakiś czas przewegetować wynajmując mieszkanie/pokoje ale jak Młody zauważył, koszty życia oraz obciążenia finansowe nieustannie rosną więc prędzej czy później w modelu gdy nie gromadzi się oszczędności, o co niezwykle trudno bo oszczędzając na lokatach bankowych, obligacjach realnie tracimy, a i fundusze inwestycyjne niezwykle rzadko są ponad poprzeczką realnej inflacji, dochodzi się do finansowej ściany i wtedy zostaje tylko spirala zadłużenia.
Ten świat bardzo dziwny jest, warto czasem zastanowić się nad przyszłością. Bawiąc się w inwestycje często określa się sobie tzw. „próg wyjścia” czyli punkt, po osiągnięciu którego sprzedaje się posiadane instrumenty na rzecz innego typu inwestycji, z różnych względów. Zawsze podkreślałem, że życie jest zjawiskiem analogicznym do inwestycji, dlatego warto pomyśleć również nad progiem wyjścia z Zielonej Wyspy. Ja określiłem swój na moment wprowadzenia 1% podatku katastralnego. Wtedy zamierzam się spakować i jechać gdzieś na drugi koniec świata bo to co zarabiam zwyczajnie zostałoby w całości pochłonięte przez pazerne państwo. Myślę jednak, że można to też określić kwotowo, po tym ile w kieszeni zostaje nam na koniec miesiąca. Jeśli jest to zero albo, jeszcze gorzej, jest się na minusie, to trzeba myśleć nad gwałtownym manewrem bo, jak wyżej już pisałem, sytuacja taka nie jest możliwa do utrzymania na dłuższą metę.
Niestety, mimo szczerych chęci nie widzę żadnych sygnałów nadciągającej poprawy. Wręcz przeciwnie, marudzić jednak nie mam zamiaru, jak ktoś chce poczytać ponure widzenia Wróżbity Cieka to zapraszam do globalu
Z jakiś konkretnych rad to ciężko cokolwiek powiedzieć. Wydatki ciąć do zera, żadnej TV, gazet (można przeglądać za darmo w poszukiwaniu ogłoszeń o robocie w salonach prasowych oraz bibliotekach), telefon na kartę prepaid, zamiast samochodu rower, zakupy tylko w tańszych sklepach, jedzenie tylko gotowane przez siebie, żadnych gotowców, zupa to danie smaczne i tanie. O „godnym życiu” w takim przypadku nie może być jednak mowy, to walka o przerwanie a nie życie.
Polecam blogi:
http://racjonalne-oszczedzanie.blogspot.com/
http://drogaminimalisty.blogspot.com/
Na forum gazety.pl jest też świetna grupa odnośnie oszczędzania, niestety nie mam jej tutaj zapisanej, podlinkuję po powrocie z pracy.
http://forum.gazeta.pl/forum/f,20012,Oszczedzamy.html o to chyba tutaj.
Z perspektywy czasu bardzo doceniam dobre stosunki z dalszą rodziną, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci. W stosunkach między dorosłymi bywa bardzo ciężko bo cały czas ktoś chciałby pożyczać kasę, a u mnie żelazną zasadą jest ciułanie grosza na cięższe (ta, jeszcze cięższe

) czasy, nie rozdawnictwo, może dlatego, że kasa niestety nie sr…m . Natomiast jeśli chodzi o dzieciaki to system jest genialny bo cały czas krążą rzeczy po ludziach i na serio mało się marnuje. Ubrania, sprzęt, zabawki, zamiast lądować na śmietniku albo trafiać nie wiadomo do kogo jest to puszczane w ruch po rodzinie i czasem … wraca w kolejnym pokoleniu. Nie tak dawno temu wpadły mi w rękę książeczki o Muminkach, które sam czytałem ponad 20 lat temu. Jest spora szansa, że niedługo trafią do moich dzieci. Bez bicia się przyznam, że łza kręci mi się w oku nawet gdy o tym piszę, mięczak ze mnie ;(