Ja niestety w ankiecie brać udziału nie mogę, ale z okazji środka nocy, pod wpływem kilku wypowiedzi, trochę wam zabrudzę wątek.
Z tym co napisała
Apo można się zgodzić, bo człowiek zna samego siebie i swoje reakcje w różnych sytuacjach. Oczywiście, o ile mówi prawdę i rzeczywiście znalazł się kilkukrotnie w podobnej stresowej sytuacji i musiał reagować. Ja na przykład robię się chorobliwie wręcz spokojny, przy jednoczesnym 'zwiększeniu obrotów' organizmu. Absurdalne uczucie, które można nieco porównać do przedawkowania kofeiny. Czuje się trochę jakby obok problemu, jak niezależny obserwator, co stanowczo ułatwia podejmowanie decyzji. Oczywiście mówię o sytuacjach, które automatycznie wyzwalają duże emocje, ponieważ dotyczą nas bezpośrednio (uwaliłem sobie saperką nogę) lub pośrednio (uwaliłem koledze saperką nogę, sam sobie uwalił nogę, byliśmy świadkiem sytuacji, w której ktoś sobie uwalił nogę). Koleś leżący na ulicy nie wywołuje takich emocji, bo po pierwsze - nie jesteśmy świadkiem zdarzenia, po drugie, nie jesteśmy z nim związani emocjonalnie. Wtedy przeszkolenie spokojnie wystarczy aby udzielić pomocy. Gorzej, jeśli j/w jesteśmy świadkiem wypadku. Wtedy zdarzenie wpływa na nasze emocje i niektórzy mogą sobie ze stresem nie poradzić - z tego względu podłączam się do Prowlera - kiepsko skonstruowana ankieta (pomijając fakt, że zaznaczenie opcji drugiej nie mówi nic na temat tego, czy potrafimy, a punkt pierwszy nie jest tożsamy z posiadaniem umiejętności).
Co do tego co napisała
Miśka, to ma rację.
Wydaje jej się.
Niestety, nie mogę napisać, że faceci mniej panikują, bo po pierwsze - wypadało by to odnieść do konkretnej sytuacji, po drugie, znam za dużo mężczyzn, którzy nie są w stanie podejmować decyzji i mdleją jak widzą krew.
abyss pisze: Ratownik z automatu, nawet nie zastanawiając się ruszy do akcji. Bo wie, jakie są skutki opóźnienia albo wahania i jak ma taką akcję przeprowadzać.
Prawda, ale uzasadnienie jest błędnie skonstruowane. Nie dlatego, że wie, tylko dlatego, że ma wpojone schematy, które ma zastosować w konkretnej sytuacji. Ćwiczy się, a następnie w pracy utrwala pewne zachowania, po to aby w razie W, zanim zaczniemy zastanawiać się co się stało, dlaczego i jak mamy pomóc, byli już w trakcie udzielania pomocy. Jesteśmy szkoleni jak psy, które w sposób określony mają reagować na bodziec. Różnica między nami a 'normalnymi ludźmi' jest taka, że my to ćwiczymy do oporu, a oni na kursach przepompują manekina parę razy i uważają, że więcej nie trzeba, bo już przecież umieją (sam tak miałem na pierwszym szkoleniu

). Natomiast tutaj nie chodzi o to aby umieć, ale o wyrycie w mózgu pewnego automatyzmu. Dlatego też RKO ćwiczy się algorytmem, żeby nie zapomnieć np. zadzwonić po karetkę w stresie, ew. nie pompować gościa który mógłby samodzielnie oddychać, gdyby mu tylko trochę pomóc, odchylając łeb.
soohy pisze:Nie podjąłbym się takiej próby na człowieku, chociaż cokolwiek się orientuje.
Soohy, to idź na kurs jeszcze raz. Poproś gościa od PO, żeby dał Ci popompować manekina.
Dlatego powiedziałem, że
nie potrzeba umieć ratować, aby ratować, bo błędnie wykonane RKO daje szanse na przeżycie. Nie wykonanie - nie daje najmniejszej. W pierwszej pomocy jest tak: jeśli nie oddycha, udrażniasz drogi oddechowe (to trzeba umieć, ale jest banalne - jedna ręka na czoło, druga pod żuchwę i odchylasz do tyłu - w uproszeczeniu). Jeśli dalej nie oddycha, to kolego, masz przed sobą trupa. I jeśli mu nie pomożesz, to on pozostanie trupem. Karetka, po którą właśnie dzwonisz, nie dojedzie zanim naszemu koledze obumrze pień mózgu. Nie da rady. Zwłaszcza, że w momencie wysyłania minęło już co najmniej 2 minuty z 5ciu jakie mu pozostało. Myślisz, że jesteś w stanie zaszkodzić komuś kto technicznie rzecz biorąc jest martwy, poprzez to, że coś źle zrobisz? Łapy na środek klatki piersiowej, na twarde i uciskasz w rytm hitu Bee Gees. Podśpiewujesz sobie Stayin' Alive, pompujesz w tempie 103bpm, aż do przyjazdu karetki. Chłopaki przyjeżdżają, jeden do Ciebie podchodzi, mówi, żebyś się odsunął, przestajesz masować, przekazujesz dokładnie co się stało, idziesz do domu ze świadomością tego, że jesteś bohaterem. Bo jesteś.
I tego właśnie nasze społeczeństwo nie rozumie. Wolą poczekać na "specjalistów", bo nie są świadomi tego, że to oni są ostatnią deską ratunku dlatego człowieka. Pewnie, chłopaki po przyjeździe mogą jeszcze przywrócić rytm. Ci co dzwonili pewnie nawet będą tego świadkami. I to ich niestety tylko utwierdzi w przekonaniu, że postępują dobrze, no przecież nie spakowali gościa do worka. Jest sukces. Uratowany! Szkoda jednak, że zwykle tylko po to, aby go podpiąć na OIOMie pod rurę i przygotować do oddania organów, bo mózg już nie funkcjonuje.
Abyss, skąd w ogóle pomysł na taki temat? Tak z ciekawości pytam.