Rowerem nad morze, czyli 580 km w 77 godzin.

Relacje, zaproszenia i pomysły na ...

Moderatorzy: Morg, GawroN, thrackan, Abscessus Perianalis, Valdi, Dąb, puchalsw

ABCsurvival
Posty: 23
Rejestracja: 14 lut 2012, 13:12
Lokalizacja: Polska

Rowerem nad morze, czyli 580 km w 77 godzin.

Post autor: ABCsurvival »

Witam,
Poniżej umieszczam relację z mojego rowerowego wypadu nad morze :)


Co wspólnego ma jazda rowerem z survivalem?

Niewiele...

Co wspólnego z survivalem ma wyczerpanie, samotność, brak snu, rezygnacja, chłód, ciągły wysiłek fizyczny, strach oraz zbyt mała ilość spożywanych kalorii?

Bardzo wiele...

Od dawna w mojej głowie tkwiło marzenie, że kiedyś muszę pojechać rowerem nad morze. W końcu po pieszym pokonaniu wielu kilometrów górskich szlaków, stwierdziłem że pora zabrać się za to marzenie i mam nadzieję że poniższa relacja zmotywuje Ciebie drogi Czytelniku, żeby realizować swoje pasję i stawiać czoła problemom które się pojawią!
Przygotowania
Przyznam szczerze, nie jestem zawodowym kolarzem i nawet przez godzinę nie potrafię utrzymać stałego tempa 30km/h, ale jak to mówią:
Jeśli nie ma się odpowiedniego przygotowania trzeba nadrabiać pasją i zaangażowaniem - no ale od początku.
W połowie lipca, wyjechałem na kilkunastodniowy urlop podczas którego przebywałem na terenie Bułgarii i Turcji. Miało swoje późniejsze konsekwencje- ponieważ zupełnie zatarło we mnie wspomnienie polskiego lata które – jak się miało okazać na trasie – jest wietrzne, deszczowe, chłodne i jeszcze raz wietrzne oraz chłodne.

Z Bułgarii wróciłem na kilka dni przed wyprawą, jednak życie nie bardzo przejmuje się tym że Ty akurat coś planujesz, wiec za dnia wykonywałem typowe zajęcia dnia codziennego, a wieczorami siedziałem w piwnicy szykując swój rower – na tym etapie nie było już mowy o jakimkolwiek dalszym przygotowywaniu fizycznym, a to za sprawą przeziębienia które zagwarantowała mi klimatyzacja w autokarze. W niedzielę skończyłem pracę przy rowerze mocno po północy, położyłem się do łóżka i ogarnęło mnie zwątpienie. Za niewiele ponad 24 godziny miałem wyjeżdżać, a rower stał w piwnicy i nie nadawał się do niczego – dosłownie wszystko było w nim rozgrzebane, od łańcucha, po przerzutki, a na oponach kończąc. Stwierdziłem że jutro od samego rana będę musiał wziąć się do roboty i zasnąłem snem sprawiedliwego.
Trasa
Zaplanowanie trasy zajęło mi troszeczkę ponad dwie godziny. Zaznaczając kolejne punkty na mapie miałem przed oczami jak dane miejsce wygląda. Jak się później okazało, niektóre drogi gruntowe okazały się pięknym asfaltem sfinansowanych przez Unię Europejską, a niektóre drogi asfaltowe okazały się piaszczystymi drogami i w 99% przypadków prowadziły pod górę. Były też miejsca gdzie miała być droga, a było pole lub ogrodzona działka ale były to sporadyczne przypadki. Oczywiście na bieżąco korygowałem trasę - szczególnie już samą końcówkę z Grudziądza do Gdańska - jednak bardzo się przy tym kontrolowałem ponieważ wiem, że za sprawą silnego zmęczenia człowiek ma większe skłonności do brawury
i podejmowania pochopnych – złych – decyzji.
Zanim zaczniemy
Podczas tego typu aktywności, kiedy organizm pozbawiony jest snu, brak mu odpowiedniego jedzenia- wspomnienia stają się rozmyte. Wracając myślami do tamtych chwil widzę zlepek dni
i nocy. Pamiętam konkretne chwile, ale sporą część kilometrów przejechałem myślami będąc gdzieś dalej koncentrując się na celu, a nie na drodze.
[center]„Lecz Ci co zaufali Panu odzyskują siły

Otrzymują skrzydła jak orły

Biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą”[/center]

Iz 40,29-31

Łatwo być ateistą w mieście. W sytuacji kiedy mamy dach nad głową, jedzenie w lodówce i ciepłą kołdrę nie myślimy o Bogu.
W życiu które polega na pokonywaniu codziennie tej samej trasy tą samą drogą nie odczuwamy strachu i niepewności. Wiemy co przyniesie jutrzejszy dzień i jesteśmy tego dnia pewni.
Jednak w sytuacji, kiedy jesteśmy daleko od domu, kiedy znajdujemy się
w obcych dla nas miejscach, kiedy nasza sytuacja, zaczyna zależeć od ludzi których spotykamy, od dróg które wybieramy, oraz od zdarzeń które sprawiają że znajdujemy się w konkretnym miejscu o konkretnej porze zaczynamy wierzyć, zaczynamy mieć nadzieję że ktoś czuwa nad naszym losem. Zapewne miastowi ateiści parskną w tym momencie śmiechem wierząc że sami są wstanie poradzić sobie z każdym wyzwaniem.
Ja nie wstydzę się przyznać, że bez wiary w Boga, że bez wiary
w Bożą opatrzność najprawdopodobniej zawróciłbym w połowie drogi – zarówno tej, jak i wielu poprzednich.
Gdy w nocy jechałem przez puste pola, gdy w końcu wyjeżdżałem
z tych pól i trafiałem do wsi po których goniły mnie psy, gdy zostawiałem te psy w tyle i wjeżdżałem w las, czułem się jak małe czółenko na tle bezkresnego morza. Ja mały człowiek, z marzeniem, widoczny jako te kilka lampek, siedzący na kilku kilogramach metalu cały czas miałem wiarę. Cały czas wierzyłem, że goniący mnie pies nie skoczy, że nie spotkam pijanego kierowcy, że nie wywrócę się w mroku i nie stracę przytomności. Wierzyłem że nie zabraknie mi sił, a wszelkie niesprzyjające okoliczności z którymi nie byłbym sobie w stanie poradzić, będą akurat w innym miejscu. No ale dość już tych rekolekcji, pora ruszać
Wyprawa

Pierwszy dzień 175,71 km

Wyjechałem około godziny 4.30, w towarzystwie spadających na mnie kropel deszczu. W tylnej sakwie, miałem śpiwór, trzy koszulki, jedną polarową kamizelkę, nieprzemakalną kurtkę oraz trzy pary skarpetek. Dodatkowo zabrałem także namiot. Nieprzespana noc, resztki choroby oraz zacinający deszcz tworzyły nieciekawą mieszankę. Mimo tego napierałem dalej, by po około siedmiu godzinach na dłuższą chwilę pożegnać się z deszczem. W tym momencie jeszcze byłem na tyle naiwny i wierzyłem że będę przejeżdżał planowe 100 km dziennie, a wycieczka będzie trwała 6 dni. W godzinach popołudniowych bateria w moim telefonie, miała już tylko dwie kreski i koniecznie potrzebowałem prądu. Nie mając innej możliwości zatrzymałem się przy budce dróżnika, w której siedziała miła Pani i bez problemu zgodziła się podładować mój telefon. Wyszedłem przed budkę, usiadłem na trawie i zapadłem
w półsen przerywany odgłosami przejeżdżających samochodów.
Po krótkim czasie pani dróżniczka zaproponowała mi herbatę, jednak ja potrzebowałem tylko snu. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, dróżniczka otwarła swój samochód i powiedziała że mogę się przespać. Po dwóch – chyba – przespanych godzinach, opowiedziałem jej dokąd się wybieram i skąd jadę. Pani bardzo spodobała się ta inicjatywa i dała mi coś o czym ja zapomniałem,
a okazało się wyjątkowo przydatne – kamizelkę odblaskową. Moja została gdzieś na szlaku orlich gniazd, a w całej tej gorączce przygotowań, zupełnie o tym zapomniałem.

Wydaje się że to zwykły drobiazg - nieistotny epizod – jednak ja podszedłem do tego zupełnie inaczej. Większość osób nigdy nie otrzymała od kogoś zupełnego obcego, czegoś co mogło uratować jej życie, szczególnie że nawet o to nie prosiłem. To zdarzenie znacząco wpłynęło (odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły) na moje morale – które i bez tego było w całkiem niezłej kondycji – oraz przepełniło pewnością, że ktoś jednak nade mną czuwa.

Znów się zrobiło rekolekcyjne, ale to już ostatni raz w tym artykule – obiecuje. W każdym razie ślad GPS mówi mi, że pierwszego dnia pokonałem 175,71 km, kończąc dzień pod jakaś wiatą. W tym momencie nie wiedziałem jeszcze z czym to się je i próbowałem przespać te 6 godzin, jednak był to jedynie półsen przerywany przez walki kotów, głosy ludzkie oraz inne tego typu dźwięki. Tego dnia zjadłem kilka marsów, kawałek kiełbasy, jedną bułkę z ohydną konserwą oraz wypiłem litr mleka i około cztery litry wody.

Drugi dzień, 201,14 km

Wystartowałem na długo przed tym nim pierwsze promienie słońca rozjaśniły horyzont. Około południa pojawił się ból w kolanach
i właściwie skończyła się już praca przerzutkami. W takich momentach wiele osób wycofuje się odczuwając dyskomfort, odczuwając fizyczny ból, jednak ja byłem na niego psychicznie nastawiony oraz już go dość dobrze poznałem podczas dni spędzonych w Związku Strzeleckim, na górskich szlakach, na maratonach oraz na pieszych maratonach ekstremalnych. Tego dnia celem pośrednim było dotrzeć do jeziora Chodecz, gdzie miało być jakieś pole namiotowe. Dojeżdżając do celu, zadzwoniłem do właściciela obiektu na którym miałem przespać kilka godzin. Okazało się, że to „pole namiotowe” jest gdzie indziej, ale on mnie tam zawiezie i na razie tam nikogo nie ma, ale dostanę klucze... trochę sekciarsko, więc zatrzymałem się w przydrożnym barze i tam pytając o pole, właścicielka zaproponowała że mogę rozbić się
u niej – wspaniale. Spokojne pięć (chyba) godzin snu, poprzedzone mrożoną pizzą, a zakończone hamburgerem. Wcześniej na trasie zjadłem drożdżówkę i znów kilka marsów, oraz oczywiście cztery litry wody.

Około godziny 21 z porządnie zawiązanym namiotem i świeżym spojrzeniem, ruszyłem na Włocławek – około godziny 12 wjechałem do miasta.

Trzeci dzień, 161,7 km

Podczas drogi do Włocławka, ubrałem się we wszystko co miałem szczerze żałując że nie mam żadnych długich spodni. Tutaj już
z braku odpowiedniej ilości kalorii borykałem się z ciągłym chłodem, a na skutek obolałych kolan nie mogłem jechać na tyle szybko żeby chodź trochę podnieść temperaturę ciała. We Włocławku policjanci – zaczęli być uprzejmi od chwili, w której dowiedzieli się skąd jadę – poinstruowali mnie jak dojechać do jeszcze czynnego mc Donalda - jak dla mnie bomba. Zamówiłem frytki, tortille, herbatę i gdybym wtedy wiedział że to będzie musiało mi wystarczyć na najbliższe 24 godziny, na pewno zjadłbym więcej. Z pełnym brzuchem przekroczyłem tamę, by niedługo potem napotkać pierwsze krople deszczu.Zjechałem na najbliższy przystanek i w półśnie przeczekałem pół godziny soczystych opadów.

Tej nocy coraz trudniej było mi zapewnić sobie tzw. „komfort cieplny”. Coraz częściej musiałem schodzić z roweru i truchtać obok, ale dzięki temu... dzięki temu było mi cieplej.

Po wschodzie słońca, natrafiłem na obrzeżach lasu ładne miejsce przeznaczone do biwakowania - wskoczyłem w śpiwór i przespałem jakieś dwie trzy godziny. Teraz już sprawa wydawała się prosta, następny sen nad morzem!

Dwie kreski w telefonie zmusiły mnie by zatrzymać się gdzieś najdłużej. W Kowalewie Pomorskim zajechałem do pizzerii, zamówiłem jakąś tam pizze i czekałem. Wreszcie najem się tak naprawdę! W końcu dostaje mój obiad, biorę pierwszy kęs – pyszna – gryzę drugi raz. Przechodzi mnie dreszcz, a na języku czuje coś twardego... ukruszyłem ząb! Odłożyłem już pizzę i stwierdziłem że na chwilę obecną wystarczy. Na pocieszenie zamówiłem sobie herbatę, którą dostałem w pięknie brudnym kubku, ale zupełnie nie miałem ochoty żeby się o cokolwiek wykłócać. Patrząc na olimpiadę, ogrzewałem dłonie na kubku z herbatą i czekałem aż bateria w telefonie poinformuje mnie że została naładowana. Najbardziej żałowałem, że nie mogę sobie tak po prostu usnąć, ale musiałem pilnować roweru i nie chciałem żeby szefowa uznała mnie za jakiegoś menela i wyrzuciła. W końcu telefon naładowany – prawie - a ja kieruje się dalej. Tym razem ostatnie większe miasto na mojej drodze – Grudziądz.

Do Grudziądza wjeżdżam po zmroku i ogarniają mnie mieszane emocje. Do tej pory przejeżdżałem głównie przez wsie w których zawsze znajdował się tylko jeden sklep, przejeżdżałem przez pola gdzie nie było nic. Teraz jestem głodny, zmęczony, wychłodzony
i znajduje się w samym środku obcego mi miasta, w którym mija mnie pełno aut oraz rowerzystów którzy pytają mnie skąd jadę
i gratulują czasu. Ale ja czuje się źle, ogarniają mnie czarne myśli,
a organizm wszystkimi siłami prosi się o sen. Jednak w tym miejscu nie mogę już sobie odpuścić więc lekceważąc wszystkie czarne scenariusze które przychodzą mi do głowy i około 22 podjeżdżam do mc Donalda – to był mój problem, większość większych miast przejeżdżałem w nocy wiec mogłem tylko marzyć o jakiś kotletach, jajecznicach czy zupkach – i tam zrobiłem sobie niezłą ucztę, jakieś 4000 kcal. Poczekałem aż wyschnie na mnie lekko zmoczone ubranie, a organizm wchłonie potrzebną mu ilość ciepła. Około 23.30 wyjeżdżam z Grudziądza i przeprowadzam już ostatni nocy atak – Gdańsk.

Czwarty dzień, 49,59 km

W miejscowości Nowe wjeżdżam na drogę krajową numer 1 (E75)
i poboczem mocno atakuje. Planowo miałem jechać drogami gruntowymi nadkładając trochę kilometrów, ale późna pora i niskie natężenie ruchu skłoniły mnie do poruszania się tą ruchliwą trasą
i muszę przyznać że był to najbezpieczniejszy odcinek całej mojej podróży. Świetna nawierzchnia, samochody jadąc swoim pasem nawet nie zwracają na mnie uwagi, bo mijają mnie w odległości metra – raj na trasie.

Ciągłe towarzystwo pojazdów ciężarowych – mimo że przejeżdżają w wyjątkowo bezpiecznych odległościach - motywuje mnie do jak najszybszej jazdy, a brak innej możliwości ,niż dojechanie do miejscowości Gniew, karze mi ignorować kolana w których tkwią teraz stalowe gwoździe dające o sobie nieubłaganie znać przy każdym podniesieniu nogi. W miejscowości Gręblin muszę zjechać
w boczną drogę i tutaj łapie mnie- nie tyle sen co otępienie. Już wiem że nie dodaję do celu w 72 godziny, więc wlokę się (nie przejmuj się tym że idziesz powoli, ważne że przybliżasz się do celu) i czekam aż promienie słońca rozgrzeją moje myśli. Ten dzień będzie chłodny jak każdy poprzedni, a wszelkie nadzieje, że wschodzące słońce kiedykolwiek ogrzeje moje zmarznięte ciało pozostały tylko marzeniami.

Każde zmęczenie kiedyś mija, a każdy ból staje się znośny, trzeba tylko napierać i wytrzymać psychicznie. Tym razem znów wyszedłem cało z tego pojedynku między „idź spać i poddaj się”,
a milczącym pedałującym człowiekiem. Końcówka trasy jest najgorsza, wcale nie dlatego że jest najbardziej stromo, najchłodniej lub najbardziej boli. Po prostu jest najbliżej, jest tak blisko celu że chciałoby się odhaczyć to w myślach jako zaliczone
i zapomnieć o sprawie. Szukając myślami ucieczki z wielką niechęcią pokonuje kolejne kilometry.

W końcu wjeżdżam do Gdańska, cel wyprawy osiągnięty. Dalej pozostaje mi dostać się do Władysławowa i łowić ryby na zaprzyjaźnionym kutrze rybackim. Ale to już nie ta opowieść i inna historia.

Dotarcie gdzieś o własnych siłach, trasą którą wytyczyło się samemu, niesie ze sobą nieprawdopodobną radość i siłę. Po takich wyjazdach, człowiek zaczyna Wierzyc że może osiągnąć wszystko o czym tylko marzy.

Nie pozostaje nic innego, jak ruszyć w kolejną podróż!

Na koniec odrobina statystyk i ślad GPS

Tutaj graficznie cała trasa: http://www.navime.pl/usertripsmap.xhtml ... bcSurvival
tutaj dokładna analiza każdego odcinka (miesiąc: sierpień): http://www.navime.pl/profile.xhtml?name=AbcSurvival

Obrazek
Tutaj mój rowerek już u celu.
Awatar użytkownika
hejtyniety
Posty: 686
Rejestracja: 08 maja 2010, 17:50
Lokalizacja: Katowice
Tytuł użytkownika: Warsztat 77 Katowcie
Płeć:

Post autor: hejtyniety »

hehe, ja właśnie szykuje się do dokładnie tej samej trasy :mrgreen:

Z katowic nad morze, tyle, że chce machnąć to na singlu i zmieścić się w obie strony w tydzień ;-)

Kawał fajnego wypadu, gratuluje!
Śląskie Knifesession - każdy pierwszy czwartek miesiąca w barze Dixie w Katowicach, start 17.00
Awatar użytkownika
kamykus
Posty: 700
Rejestracja: 25 gru 2011, 19:47
Lokalizacja: Bielsko-Biała
Tytuł użytkownika: Leśny Dziad
Płeć:

Post autor: kamykus »

Fajna relacja, gratulacje że dotarłeś do celu! Dosłownie 3 tygodnie temu planowałem sam taką trasę z Katowic tyle że do Mrzeżyna, koniecznie chciałem przejechać ją sam. Odezwały się kolana i tyle z planów zostało. :-/
"Nie cierpię mojego rozdwojenia jaźni, jest świetne"
ABCsurvival
Posty: 23
Rejestracja: 14 lut 2012, 13:12
Lokalizacja: Polska

Post autor: ABCsurvival »

Dzięki za miłe słowa ;-)

Z początkiem września wybieram się na kolejną trasę :-P
Tym razem samotnie przez Słowację, Austrię, Niemcy i Czechy mam nadzieję że wskoczy tysiąc kilometrów. Wezmę też aparat to będzie więcej fotek niż teraz :-P

Nauczony doświadczeniem z tej wyprawy zrezygnowałem z przenośnego schronienia bo mi się to zwyczajnie nie opłaca.

Skoro mamy taką silną grupę rowerzystów prawie obok siebie, można by pomyśleć o wspólnej wyprawie rekreacyjnej :mrgreen: . Co Wy na to?
Awatar użytkownika
Grigor
Posty: 167
Rejestracja: 25 paź 2010, 18:07
Lokalizacja: Łask- Łódzkie
Płeć:

Post autor: Grigor »

Gratuluję wypadu, życzę żeby się za gramanicą udało :mrgreen: Kiedyś sam (a miało być nas czterech) jechałem od siebie z Łasku do Częstochowy i z powrotem (200km jednego dnia) na komunijnym jeszcze góralu którego stan był godny pożałowania, a przede wszystkim był na mnie za mały (kupując inny rower dopiero zdałem sobie z tego sprawę) . Podziwiam rozwinięcia tego na wypad wielodniowy, nie wiem czy bym potrafił się na tyle zaprzeć w sobie.

Teraz mam kolarkę i w ostatnim tygodniu września (przed zlotem jakoś) z kolegą planujemy się nad morze dygnąć tak żeby wrócić pociągiem jakimś :mrgreen:
Prawdziwą porażką jest nie przegrać, lecz w ogóle nie podjąć walki.
Awatar użytkownika
Prowler
Posty: 782
Rejestracja: 28 wrz 2009, 18:38
Lokalizacja: Białystok
Tytuł użytkownika: motórzysta
Płeć:

Post autor: Prowler »

tak się przez chwile zastanawiałem skąd ja znam ten styl pisania, ten "dramat" i "walkę" i tego strzelca . I mnie olśniło ;-) Przygotowanie się do mrozów na balkonie i parę jeszcze"ciekawych" pomysłów ;-). Ale relacje czytało się dobrze. Pozdrawiam i życzę kolejnych udanych wypraw :-)
Podobno grzeczni chłopcy idą do nieba, a niegrzeczni idą ... tam gdzie chcą
"boga nie ma jest motór"
kanał yt https://www.youtube.com/user/83Prowler/ ... shelf_id=0
Awatar użytkownika
siux
Posty: 374
Rejestracja: 19 gru 2010, 17:27
Lokalizacja: ŚNIEŻYCOWY JAR, Wlkp
Tytuł użytkownika: Karol
Płeć:

Post autor: siux »

Ja się zastanawiam, co Cię zmuszało żeby jechać po nocach. Bo w relacji (może przegapiłem) nie znalazłem powodu... jakieś ciśnienie miałeś, że musisz tak szybko dojechać?
Nie mogłeś spokojniej i bezpieczniej od świtu do zmierzchu pedałować, a całą noc odpoczywać?
"nikt jeszcze nie wie, czy stare słońce zarysuje nowy dzień..."
https://picasaweb.google.com/traper.w
ABCsurvival
Posty: 23
Rejestracja: 14 lut 2012, 13:12
Lokalizacja: Polska

Post autor: ABCsurvival »

@siux
Założenie było takie żeby dojechać jak najszybciej. Biorąc pod uwagę że jazda rowerem (tym tempem, po takiej nawierzchni) wymaga o wiele mniejszego wysiłku niż chodzenie z plecakiem po górach, nie potrzebowałem tak wiele odpoczynku. Zresztą cztery dni to znowu nie tak dużo, żeby nie można było tego odespać gdy już będzie po wszystkim. Dodatkowo lepiej mi się przespać w dzień kiedy jest cieplej i nie trzeba cudować, niż w nocy rozbijać namiot robiąc dłuższe przerwy.

Wiele osób przed wyjazdem mówiło mi żebym nie jeździł nocą. Tak jak za dnia przez godzinę mijało mnie około 30 samochodów, tak przez całą noc maksymalnie 6. Nie wspominając o tym że w nocy kierowcy zwalniali bo już z daleka widzieli kamizelkę odblaskową i zapewne zastanawiali się o co chodzi - a jak w dzień samochody wymijają rowerzystów każdy wie. W nocy niestety po wsiach biegają psy i to jest jedyny problem. Na szczęście tylko raz miałem sytuację że zatrzymałem się żeby wyjąć coś z tylnej sakwy i zobaczyłem pieska który leci w moim kierunku – potem już uważniej wybierałem miejsce do postoju :-P
Awatar użytkownika
Kopek
Posty: 1030
Rejestracja: 10 mar 2009, 11:00
Lokalizacja: Z największej dziury
Tytuł użytkownika: TRAMPek łikendowy
Płeć:

Post autor: Kopek »

Gratuluję wypadu. I w zasadzie tylko lub aż tego. Relacja dla mnie osobiście jest beznadziejna. Czyta się to jak jakiś numer "Strażnicy" czy coś w tym stylu. Po paru linijkach człowiek albo się męczy albo wyrzuca do kosza. Wyjechałeś prawdę mówiąc nie przygotowany na szlak. Sam tak czasem robię by sprawdzić samego siebie. Fajne doświadczenie ale opatrzność nie ma tu nic do rzeczy.
ABCsurvival pisze:Dotarcie gdzieś o własnych siłach, trasą którą wytyczyło się samemu, niesie ze sobą nieprawdopodobną radość i siłę. Po takich wyjazdach, człowiek zaczyna Wierzyc że może osiągnąć wszystko o czym tylko marzy.
Zgadzam się. ale gdzie tu bóg? (odpowiedź na priv proszę by nie wywoływać tu świętej wojny)

Po każdym wypadzie pozostają w człowieku kolejne doświadczenia. Swoje próbowałeś opisać dodając im głębi. Przykro mi, nie udało się. Takie jest oczywiście moje zdanie.

Nie wyznaje wiary w żadnego boga ale nie można mnie zawrzeć w ramach ateisty. Ani tego z miasta, ani tego ze wsi ;-) . Chętnie o tym podyskutuje, ale na priv.

Podsumowując:
pomysł wypadu i realizacja (duży plus) +
relacja, - męcząca.
"Czasem- i mówię to zupełnie szczerze - żal mi, że nie wychowano mnie jak włóczęgi. Nie związanego z żadnym miejscem, obowiązkami i ludźmi.

www.kopsegrob.blogspot.com
Awatar użytkownika
Apo
Posty: 740
Rejestracja: 28 lis 2011, 17:36
Lokalizacja: Lasy Pomorza
Gadu Gadu: 3099476
Tytuł użytkownika: WATAHA Z POPRAWCZAKA
Płeć:

Post autor: Apo »

Siux ubiegł moje pytanie, bo też nie bardzo rozumiałam, jaki problem jest w tym, aby się po prostu zatrzymać, wyspać i najeść. Widać sam sobie zgotowałeś ten los. Nie wymawiaj więc imienia "boga" nadaremnie, gdyż sam chciałeś aby Twoja wyprawa właśnie tak wyglądała.
Ja bym takiej trasy na rowerze nie zrobiła, to pewne - za to plus.
Minus - Kopek w sumie powiedział wszystko pod czym się mogę podpisać. Nawet skojarzenie ze "Strażnicą" miałam takie samo icon_twisted
look deep into nature and then you will understand everything better

I've got the power to fly into the wind, the power to be free to die and live again. This power's like fire, fire loves to burn!
ABCsurvival
Posty: 23
Rejestracja: 14 lut 2012, 13:12
Lokalizacja: Polska

Post autor: ABCsurvival »

@Kopek
Kwestia Boga jest sprawą bardzo indywidualną, szczególnie jeżeli miałaby dotyczyć rozmowy z osobą która jak sama deklaruje w Boga nie wierzy. Więc po co rozmawiać o czymś co nie istnieje? Szanuje Twoje stanowisko, ale pozwolę sobie nie odpowiadać na pytanie czemu akurat tu jest Bóg, lub co Bóg ma z tym wspólnego.
Zastanawia mnie też skąd Pan wywnioskował że wyjechałem nieprzygotowany. Jeżeli uważa Pan że od tak wychodzę z domu i przejeżdżam całą Polskę rowerem, to bardzo mi Pan schlebia – dziękuje.
Spokojny sen, komfort cieplny oraz lodówkę z jedzeniem mam w domu, więc w terenie szukam czegoś innego.

@Apo
Widzę że policja religijna nie śpi :mrgreen: Mógłbym się jeszcze zapytać jak brzmi to imię które wymówiłem, ale lepiej odpuścić sobie dialog w tej sferze :-P
Awatar użytkownika
Zirkau
Posty: 1972
Rejestracja: 29 maja 2010, 09:38
Lokalizacja: Zirkau
Płeć:

Post autor: Zirkau »

Prowler pisze:tak się przez chwile zastanawiałem skąd ja znam ten styl pisania, ten "dramat" i "walkę" i tego strzelca . I mnie olśniło ;-) ]
hehehe, ta jest. :D, taka samo dramatyczne były poprzednie przygotowania.
Zastanawia mnie też skąd Pan wywnioskował że wyjechałem nieprzygotowany. Jeżeli uważa Pan że od tak wychodzę z domu i przejeżdżam całą Polskę rowerem, to bardzo mi Pan schlebia – dziękuje.
Pozwolę sobie odpowiedzieć za kolegę. Z treści Twojej wypowiedzi. Tu tylko dwa małe cytaty:
na tym etapie nie było już mowy o jakimkolwiek dalszym przygotowywaniu fizycznym,
Mimo tego napierałem dalej, by po około siedmiu godzinach na dłuższą chwilę pożegnać się z deszczem. W tym momencie jeszcze byłem na tyle naiwny i wierzyłem że będę przejeżdżał planowe 100 km dziennie, a wycieczka będzie trwała 6 dni.
wynika że nie byłes do końca przygotowany na tą trasę. Inaczej pisząc, gdybyś był przygotowany, nie byłoby tyle dramatyzmu. Muszę przyznać, że choć nie akceptuje Twojego sposobu, bo sam sobie utrudniasz, to co w samo sobie jest proste, to wybrałeś najtrudniejszy wariant - jazdy nocami.

Gratulacje przebycia trasy. ale napisz proszę, dlaczego tyle samoumartwiania się w Tobie? Wybierasz często opcje z góry skazane na niepowodzenie.
Średnie przebiegi rzędu 100 km nie powinny być trudne do osiagnięcia dla przygotowanego turysty rowerowego.
Awatar użytkownika
Abscessus Perianalis
Posty: 919
Rejestracja: 24 mar 2010, 06:38
Lokalizacja: CK / Wa-wa
Gadu Gadu: 1505060
Tytuł użytkownika: Dziki Dzik
Płeć:

Post autor: Abscessus Perianalis »

Apo, tylko ja na tym forum nie czytuję "strażnicy"? Pierwsze słyszę szczerze mówiąc, a jednak miałem dobre przeczucie co do zawartości.

Z innych relacji, które jak i Pro czytałem wynikałoby, że kolega lubi się sprawdzać w niekoniecznie mądry sposób (IMHO oczywiście i proponowałbym nie dyskutować na ten temat, wiecie gust jak dupa, et cetera) - tutaj i tak było bezpiecznie. :)

Fajnie, że dojechałeś - dałeś radę i to się liczy. Mnie jednak coś takiego nie kręci (idea bycia zmokniętym, przemęczonym etc.). Wolę zmagać się z trudnościami którym nie dało się zapobiec i nie narażać się niepotrzebnie na niebezpieczeństwa. Zwłaszcza jeśli 'impreza' jest zaplanowana. No ale taki już ze mnie niedzielny turysta, że lubię mieć sucho i ciepło, a nie telepać się z zimna i niewyspania. :)

Co do samej wiary - nie lubię dopisywania ideologii do pewnych rzeczy, ale to co kolega napisał jest faktem. No może nie w całości. :mrgreen: Brak wiary niszczy nas i powoduje zniechęcenie i apatię które to są bardzo niebezpieczne, zwłaszcza w sytuacjach wymagających od nas parcia do przodu za wszelką cenę/stawienia czoła warunkom w jakich przyszło nam się znaleźć. Tyle, że niekoniecznie chodzi o wiarę w boga (któregokolwiek). No i nie można też przegiąć w drugą stronę - pewnego pięknego dnia nasz anioł stróż może się poirytować i zrobić sobie wolne. Trzeba też pamiętać, że ostatecznie nikt nic nie zrobi za nas, nawet jeśli będzie chciał nam pomóc - a dość często ludzie wymagają wilekiego cudu, zamiast korzystać z tych malutkich. ;-)

No i wybrałbym z pewnością inny jadłospis niż kolega. :)
"Żyj tak, aby twoim znajomym zrobiło się nudno, kiedy umrzesz."

"Pokonał ich swoją siłą, poraził skrzeniem, oślepił światłem, ogłuszył rykiem, padł na nich strachem, zmógł mocą po stokroć większą niż ich pospólna siła."

Forumowa Facebookowa Grupa Szturmowa: http://www.facebook.com/groups/160111940703089/
Awatar użytkownika
hejtyniety
Posty: 686
Rejestracja: 08 maja 2010, 17:50
Lokalizacja: Katowice
Tytuł użytkownika: Warsztat 77 Katowcie
Płeć:

Post autor: hejtyniety »

100 km dziennie to tak naprawdę żadna trasa...

I to nawet bez większego przygotowania i pod obciążeniem... W górach może to być problem, ale tak po płaskim trasy rzędu 120km są do bezproblemowego przejechania w siedem-osiem godzin i to z ładunkiem.

Po sobie zauważyłem, że w pewnym momencie człowiek wyłącza myślenie o jeździe i właściwie nie występuje ból mięśni czy kolan - denerwujące są jedyne drobne odrętwienia, zwłaszcza tyłka, ale tych na szczęście łatwo się pozbyć..
Śląskie Knifesession - każdy pierwszy czwartek miesiąca w barze Dixie w Katowicach, start 17.00
Awatar użytkownika
Zirkau
Posty: 1972
Rejestracja: 29 maja 2010, 09:38
Lokalizacja: Zirkau
Płeć:

Post autor: Zirkau »

ABC masz może jakieś ciekawe fotki z trasy ?
Awatar użytkownika
Kopek
Posty: 1030
Rejestracja: 10 mar 2009, 11:00
Lokalizacja: Z największej dziury
Tytuł użytkownika: TRAMPek łikendowy
Płeć:

Post autor: Kopek »

ABCsurvival pisze:Zastanawia mnie też skąd Pan wywnioskował że wyjechałem nieprzygotowany.
Takie odniosłem wrażenie po przeczytaniu relacji. Zirkał podał przykłady. Ja dorzucam jeszcze ten.
ABCsurvival pisze:Z Bułgarii wróciłem na kilka dni przed wyprawą, jednak życie nie bardzo przejmuje się tym że Ty akurat coś planujesz, wiec za dnia wykonywałem typowe zajęcia dnia codziennego, a wieczorami siedziałem w piwnicy szykując swój rower – na tym etapie nie było już mowy o jakimkolwiek dalszym przygotowywaniu fizycznym, a to za sprawą przeziębienia które zagwarantowała mi klimatyzacja w autokarze. W niedzielę skończyłem pracę przy rowerze mocno po północy, położyłem się do łóżka i ogarnęło mnie zwątpienie. Za niewiele ponad 24 godziny miałem wyjeżdżać, a rower stał w piwnicy i nie nadawał się do niczego – dosłownie wszystko było w nim rozgrzebane, od łańcucha, po przerzutki, a na oponach kończąc. Stwierdziłem że jutro od samego rana będę musiał wziąć się do roboty i zasnąłem snem sprawiedliwego.
Trasa
Być może jednak jesteś "znawcą rowerowym" i umiesz sobie przygotować rower na ostatnią chwilę oraz potrzebny ekwipunek. Jeżeli tak to szacunek. Czytając jednak odniosłem wrażenie, że spakowałeś się na Pawlaka - czyli co bedzie to bedzie 8-). Ja tak się czasem pakuje na nockę w terenie. Ale na dłuższy wypad to bym się nie zdecydował pakować w ten sposób. Jeżeli odniosłem błędne wrażenie to przepraszam. Jeszcze raz gratuluję wypadu. [/b]
"Czasem- i mówię to zupełnie szczerze - żal mi, że nie wychowano mnie jak włóczęgi. Nie związanego z żadnym miejscem, obowiązkami i ludźmi.

www.kopsegrob.blogspot.com
ABCsurvival
Posty: 23
Rejestracja: 14 lut 2012, 13:12
Lokalizacja: Polska

Post autor: ABCsurvival »

Troszkę wyjaśnień:

Cały ten wyjazd był jednym z wielu elementów który ma mnie przygotować do przyszłorocznej wyprawy. Mówiąc jaśniej: potraktowałem to jako trening. O treningu napisano tak wiele książek i powstało tak wiele szkół, że szkoda strzępić sobie języka by toczyć bitwy o to czy trening powinien być „agresywny” czy „łagodny”. Ja uważam że trening powinien być jak najbardziej wymagający i tak też trenuje.

Gdy za rok będę jechał na „wyprawę życia” oczywiście wezmę cały niezbędny sprzęt który znacząco poprawi komfort jazdy. Jednak podczas tego wyjazdu chciałem sprawdzić jak to jest jechać bez kartusza, kubka, karimaty czy choćby długich spodni. Chciałem sprawdzić czy łatwo jest załatwiać wszystkie rzeczy na bieżąco od napotkanych ludzi etc.

Polska to nie jest trzeci świat i właściwie w każdym mieście wsiadamy w pociąg lub w PKS i w ciągu kilku/kilkunastu godzin wracamy do domu z podkulonym ogonem, więc można sobie pozwolić na organizowanie tego typu przyjemności.


@Zirkau
Proszę napisz mi dlaczego jazda nocą jest najtrudniejszym wariantem? Zarówno wtedy, jak i podczas kilku wcześniejszych wyjazdów jeździłem nocą i odniosłem zupełnie inne wrażenie – zero samochodów, ludzi, upałów, a panujący wkoło spokój pozwala się wyciszyć i skupić na celu. Nie wspominając o tym że rower jest o wiele bardziej widoczny nocą (jeżdżę w kamizelce). Może czegoś nie dostrzegam?
Awatar użytkownika
Zirkau
Posty: 1972
Rejestracja: 29 maja 2010, 09:38
Lokalizacja: Zirkau
Płeć:

Post autor: Zirkau »

całość jazdy cechuje brak przygotowania -takie wnioski wyciąga każdy z chaotyczności opowiadania np. brak spodni długich nie było planowane

Widoczność w nocy jest dużo słabsza dla samochodów (jeżdżę to wiem). Najtrudniejsze są te pierwsze 4 dni. Przestawienie zegara biologicznego. Wysypianie sie w dzień, w upale jest niemal niemożliwe, szczególnie w Polskich warunkach, gdzie ciągle są gdzieś ludzie.
Chciałem sprawdzić czy łatwo jest załatwiać wszystkie rzeczy na bieżąco od napotkanych ludzi etc.
Zaskakujące podejście. Niezrozumiałym wówczas się staje posiadanie jakiegokolwiek bagażu.
Ogólnie zaskakuje mnie Twoje mieszanie stylów podróżowania. Tzn. nie tyle co ich mieszanie co chaotycznosć doboru.
Dlaczego nie brałeś teraz tego całego sprzętu, który zamierzasz zabrać na "wyprawę życia"? Mialbys okazję go przetestować i wprowadzić na czas właściwe modyfikacje.
Zdradzisz co za wyprawę szykujesz ?
Ostatnio zmieniony 04 wrz 2012, 08:09 przez Zirkau, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
MlKl
Posty: 582
Rejestracja: 19 paź 2010, 12:51
Lokalizacja: Błonie
Płeć:

Post autor: MlKl »

Motylki - sam jestem ateistą, ale nie widzę żadnego sensu w czepianiu się tego, że ktoś swoje przężycia zapodaje przez pryzmat swej wiary. Błędy są również po to, by je popełniać. Ktoś, kto tę relację przeczyta, zakoduje sobie, że na kilkudniową wyprawę warto zabrać długie spodnie i jakąś cieplejszą kurtkę. A jak nie zakoduje, to jest po prostu niewyuczalny.

Chłopak po prostu wsiadł na rower i pojechał. Dojechał, tam gdzie chciał, napisał relację. Potraficie lepiej - zróbcie.

Krytyk i impotent z jednej są parafii - obaj wiedzą - jak, żaden nie potrafi...
Awatar użytkownika
kamykus
Posty: 700
Rejestracja: 25 gru 2011, 19:47
Lokalizacja: Bielsko-Biała
Tytuł użytkownika: Leśny Dziad
Płeć:

Post autor: kamykus »

hejtyniety 100km to faktycznie mało. Ja po długiej przerwie po wypadku dopiero niedawno siadłem na rower. 100km to mało ale już 150km to kawał trasy dla kogoś kto jeździ mało lub miał długą przerwę. Wiem po sobie bo 100km robię spokojnie, przy 130km zaczyna się ciężko, 160km to już jest hardkor. :-/
Tak więc 100km a 170 to spora różnica. Być może za jakieś 3 lata 250km będę robił z uśmiechem na ustach, jak na razie to po 150km jestem wypruty i dalsza jazda to już na pewno nie jest przyjemność :-(
"Nie cierpię mojego rozdwojenia jaźni, jest świetne"
Awatar użytkownika
hejtyniety
Posty: 686
Rejestracja: 08 maja 2010, 17:50
Lokalizacja: Katowice
Tytuł użytkownika: Warsztat 77 Katowcie
Płeć:

Post autor: hejtyniety »

250km to nie wiem czy zrobisz - a już na pewno nie turystycznie, bo się po prostu zamęczysz... Chłopaki z klubów robią 300km na dzień, ale tam jazda wygląda zupełnie inaczej ;-)

A różnica między 100 a 150 to połowa trasy, więc jest już zauważalna. Choć jadąc pastewnym tempem 15 km/h ogarniasz to w 10 godzin.

Podczas dłuższych wypraw bardzo ważne jest opracowanie dobrego planu dnia, pozwalającego maksymalnie wydłużyć czas na rowerze a za razem nie ograniczającego innych czynności. Nie ukrywam, że jazda nocą była kuszącą propozycją podczas Węgierskich upałów, ale co ja tego kraju przez noc zobaczę?

Jak będę parł nad morze to walę po 12-14 godzin na dzień - ale tam jest określony cel wędrówki i założony mały czas - jazda ma być wyzwaniem sama w sobie. Niestety wyprawa się chyba opóźni, bo coś mi się nogi wzmocniły i co wsiądę na rower i depnę to coś psuję - w szosie zerwałem łańcuch a w "hejtyniety survival biker model eintz" przekręciłem torpedo :lol:
Śląskie Knifesession - każdy pierwszy czwartek miesiąca w barze Dixie w Katowicach, start 17.00
Awatar użytkownika
Zirkau
Posty: 1972
Rejestracja: 29 maja 2010, 09:38
Lokalizacja: Zirkau
Płeć:

Post autor: Zirkau »

MlKl pisze:Krytyk i impotent z jednej są parafii - obaj wiedzą - jak, żaden nie potrafi...
MlKl nie schlebiaj sobie.

hejtyniety - 12-14 h godzin jazdy to zaczyna być hardkor.
Ja, w okresie swojej najlepszej formy rowerowej, po zrobieniu 180 km z bagażami w jeden dzień, nie byłem stanie samodzielnie wejść po schodach. Na rowerku pewnie i jeszcze 20 km zrobiłbym. Ale gdy się z niego zsiadło :) to tylko kolacja była w głowie, nawet na chodniku pod blokiem u koleżanki :-P . Z osobami z którymi miałem okazję jeździć bądź spotkać się na trasie wychodzi że dzienne przebiegi planowane są zwykle na 80-120 km, z rzadka krótsze czy dluższe.
A wracając do jazdy nocami, może ja miałem pecha że zawsze byly czarne jak u murzyna w d..... e.
Awatar użytkownika
hejtyniety
Posty: 686
Rejestracja: 08 maja 2010, 17:50
Lokalizacja: Katowice
Tytuł użytkownika: Warsztat 77 Katowcie
Płeć:

Post autor: hejtyniety »

zgadza się, że 12 godzin na rowerku to dużo, ale ja chce w tydzień przejechać ponad 1300 km, więc żeby się zmieścić nie mam zbyt wyboru - ponad 200 dziennie muszę walnąć, a to oznacza 10 godzin jazdy po dobre drodze/12-14 przy gorszych warunkach. Jeszcze dochodzi fakt, że jadę na singlu, więc jedyny sposób regulacji prędkości to karencja - wyższa szkoła jazdy. Nie ukrywam, że jest to sposób na sprawdzenie siebie, bo po poprzednich wyjazdach czuje pewien niedosyt :-P
Śląskie Knifesession - każdy pierwszy czwartek miesiąca w barze Dixie w Katowicach, start 17.00
Awatar użytkownika
kamykus
Posty: 700
Rejestracja: 25 gru 2011, 19:47
Lokalizacja: Bielsko-Biała
Tytuł użytkownika: Leśny Dziad
Płeć:

Post autor: kamykus »

Nocna jazda jest też fajna, ostatnio z kubushem jechaliśmy po nocy, na wzniesieniach było widać pięknie oświetlony Olsztyn, taka jazda też ma swój klimat. Jedyne czego się bałem jadąc w nocy przez wsie, to pijanych kierowców których ostatnio coraz więcej, a ci zwykle uaktywniają się wieczorami i nocą. Ale na szczęście na takiego nie trafiliśmy :-P
"Nie cierpię mojego rozdwojenia jaźni, jest świetne"
Awatar użytkownika
BRAT_MIH
Posty: 352
Rejestracja: 21 sty 2011, 17:29
Lokalizacja: Szczecin
Gadu Gadu: 5219235
Tytuł użytkownika: Mihu
Płeć:

Post autor: BRAT_MIH »

Jeździłem nocą, fajna sprawa, chłodniej, bezpieczniej (przy dobrym oświetleniu) i szybciej. Czekam na więcej zdjęć. Tyłek Cię nie bolał ?
"Nie ma nikt na świecie domu jak my mamy, jest zielony latem , zimą śnieżnobiały, mamy dach z gałęzi, z mchu miękkiego łóżko, lampą jest nam księżyc ponad leśną dróżką. Idą, idą leśni, kompas mają z gwiazd ... "
ODPOWIEDZ

Wróć do „Imprezy, wyprawy oraz spacery”