Rojek pisze:Przede wszystkim posiadać apteczkę podręczną! Jest to jedna z najważniejszych, jak nie najważniejsza część naszego wyposażenia. Często jej posiadanie jest zaniedbywane... Dopiero gdy stanie się coś w terenie ludzie sobie zdają sprawę jak jest ona ważna. Ja chodzę z nią wszędzie jak tylko biorę plecak. Używałem przy pomocy innym, choćby na mieście.
Nie zgodzę się. Zazwyczaj jak jest się poza cywilizacją to najbliższa pomoc jest raczej kilka dni drogi od Ciebie. W takiej sytuacji powinieneś zabrać multum rzeczy, żeby siebie wykurować co jest oczywiście nierealne:
- jedno to noszenie całego majdanu;
- druga rzecz to wiedza medyczna (trzeba ją nabyć, co zazwyczaj jest trudne, żmudne) etc.
- trzecia to raczej brak możliwości pomocy sobie samemu, gdy jest się w bardzo kiepskiej sytuacji (połamałeś się i jesteś nieprzytomny).
Dlatego dobrym sposobem jest prewencja i przygotowanie do wyjazdu. A w sytuacji kryzysowej np. złamanie nogi na odludziu i tak trzeba spiąć poślady.
Dobry przykłąa z książki A. Skurki: rozwalona noga podczas wyprawy na Alasce; wezwana pomoc; kontakt z pilotem. Informacja zwrotna do poszkodowanego? "Spoko, tylko musisz się jakoś przetransportować kilkadziesiąt kilometrów do najbliższego lądowiska." I się przetransportował...
Z własnego doświadczenia...
Szwecja 2010
Będąc 2,5 roku temu w Szwecji (lato 2010) wpadłem na debilny pomysł, żeby zejść sobie tym zboczem (tak, chciałem pojść na skróty ze względu na bardzo złą pogodę; powinienem był wrócić drogą którą przyszedłem):
(tutaj widać jak to jest strome; skała bardzo parchata)
Niestety, w momencie gdy dotarłem do pola śnieżnego w żlebie, przełamałem most śnieżny i zawisłem na plecaku (Golie Pinnacle utrzymał moją wagę):
Byłem zaklinowany pomiędzy skałę a pole śnieżne o dosyć sporym nachyleniu, z góry lała się na mnie woda z topiących się wyżej płatów śnieg / padający deszcz, pod nogami miałem rynnę wysokości około 8-9 metrów idącą pod polem śnieżnym. Tak, gdybym się nie zaklinował to dostałbym się właśnie tam... Szczęśliwie dałem radę się wykaraskać z tej sytuacji. Najpierw ściągnałem kije z rąk, potem wyczepiłem się z uprzęży plecaka, wisząc na rozpórce zdjąłem plecak i odłożyłem na bok (ważący 20 kg+), a na sam koniec sam wyszedłem z tego potrzasku. Obyło się jedynie na stracie mapy, kompasu, notatnika i rozciętym podbródku etc.
Teraz krótka analiza sytuacji - co dałaby mi apteczka?
Zasadniczo nic.
W przypadku złamanej nogi i tak musiałbym doczłapać się spory kawałek doliną, żeby mieć minimalny zasięg na telefon komórkowy (wiem bo dzwoniłem po wypadku do rodziny i do PA). Oczekiwanie na pomoc - pewnie kilka godzin, mimo że niedaleko znajduje się Kebnekaise Fjallstation i chatka Singi - przez dolinę nie przechodzą jakiekolwiek szlaki.
W przypadku wpadnięcia jeszcze głębiej - rynną w dół? O ile bym się nie utopił, zszedł z powodu hipotermii, obrażeń wewnętrznych, tudzież nie przebił ciałem warstwy śniegu i poleciał dalej... Pozostałoby tylko ścisnąć poślady i albo przebijać się przez pole na wylot albo próbować wyjść górą. Czyli po prostu - masz mózg to kombinuj.
Mongolia
W Mongolii miałem niegroźną wywrotkę na rzece podczas packraftowania - przepływając przez zalany las pierwszego dnia wyprawy. Płynąc, dotarłem do zalanego lasu, rzeka wiła sie między drzewami, dużo zakoli. Podczas jednego zakrętu udało mi się ominąć zwałkę, ale niestety wpadłem przez to na drugą zwałkę (której nie widziałem przed zakrętem).
Wiedziałem że wyrzuci mnie z pontonu (była mała szansa że przepłynę pod drzewami, tyle że jest to bardzo niebezpieczne...), ale sprawdziłem wcześniej okolice - jedyne zagrożenie to zaplątanie się w gałęzie. Rozpiąłem lekko fartuch, przechyliłem się na bok, trzymałem wiosło w ręce (nauczyłem się tego przygotowując do wyprawy - nigdy go nie puszczać - packraft zawsze się gdzieś zatrzyma, wiosła poszczonego na rzece sie nie znajdzie). Po uderzeniu - zadbanie o to żeby nie zaplątać się w konary, dopłynięcie do pontonu, odcholowanie do łachy na prawo ode mnie w zakolu rzeki. Uspokojenie, sfotografowanie miejsca i dalej w drogę.
Bez odpowiedniej wiedzy wcale tak fajnie by nie było.
Podobnie w górnych odcinkach rzeki Tsaagan Gol - ustaliłem poziom ryzyka, które jestem w stanie podjąć i tego się trzymałem; 2 x zbliżałem się do limesu (kamienie + spore zafalowanie przy płytkiej wodzie), ale na szczęście obyło się bez przenosek.
Podsumowując
1. Zamiast zabierać wszystkie "niezbędne" rzeczy do apteczki, wystarczą środki przeciwgólowe, bandaż/plastry, środki przeciwko biegunce (węgiel/stoperan etc.), coś na przeziębienia, bo w kiepskiej sytuacji trzeba sobie samemu radzić.
2. Przemyśleć trasę i własne zachowanie przed wyjazdem - ustalić limit ryzyka, które jesteście w stanie podjąć - zarówno psychicznie jak i pod względem własnych zdolności (patrz spływy rzekami, wspinanie, jazda konno, jazda rowerem w terenie etc.).
3. Zadbać o komunikację ze światem zewnętrznym - telefon kom/radioboja/SPOT + poinformować kilka osób o dokładnym przebiegu trasy.
Tyle ode mnie. Minęło trochę czasu to opisuję co zaszło w Szwecji...
Ps. Podobne studium przypadku -
Gabriel Gersch - wypadek podczas packraftownia. Z własnej głupoty.