Weekend w prywatnym lesie
: 07 kwie 2020, 22:19
Na ten weekend czekałem kilka miesięcy. Ciągle jakieś dziwne przeszkody stawały na drodze sprawiając, iż odkładałem ten wypad z tygodnia na tydzień.
Założenia:
- jak najwięcej tradycyjnego ekwipunku
- zero maskowania i rozglądania się na boki, czy nie idzie straż leśna
- żadnego no trace
- palenie ogniska w jakichkolwiek konfiguracjach mi się zamarzy
- testowanie świeżo wykutych noży
Około godziny 12:00 syn wywiózł mnie za miasto, skąd przez wertepy i chaszcze pomaszerowałem do miejsca docelowego. Jako miejscówkę wybrałem kotlinkę nad stawem, gdzie już wcześniej bywałem i paliłem ogniska. Po przybyciu wypakowałem graty i zacząłem przygotowywać obozowisko. Co zabrałem ze sobą? Do starego plecaka Bergansa z zewnętrznym stelażem wrzuciłem zszyte pałatki BW, z których można uzyskać dwuspadówkę lub inne praktyczne konfiguracje. jako przykrycie wziąłem duży, puszysty koc z merino - ciepły, ale zajmujący sporą objętość. Bardzo lubię KK, najszybciej gotuję w nim wodę, stosuję jako kuchenkę do smażenia na patelni lub pieczenia podpłomyków. Też więc znalazło się w moim plecaku. Być może lepiej byłoby zabrać chociażby Zebrę, którą też mam na stanie, by pichcić na ognisku, ale ... W lesie kolegi dominują sosny i modrzewie. Jedne produkują podczas spalania mnóstwo sadzy, drugie trochę strzelają iskrami. Okopcony garnek i syfy w nim pływające - jakoś nie miałem na to natchnienia. Do KK z naczyń dobrałem sobię starą enerdowską menażkę, wykuty przeze mnie łyżko-widelec i kubeczek do napojów. Reszta sprzętu, to kilka noży do testów, saperka, którą miałem wykorzystać do wykonania ujęcia wody oraz filtr Sawyer Mini. Dodatkowo wziałem łuk refleksyjny, by sobie popykać w wolnej chwili. W zasadzie to oddałem 15 strzałów z różnych odległości i fantazja mnie opuściła.
Wracając do tematu. Po przygotowaniu obozu zgodnie z wcześniejszym zamysłem i zgromadzeniu sterty opału powitałem wieczór. Kolacja skromna z kiełbaski i podpłomyków, kilka zdjęć, podłożenie do ogniska i lulu. Niestety, noc nie należała do najcieplejszych i po przygaśnięciu ogniska, zaczęło trochę pizgać. Kocyk, mimo swej puszystości, nie dawał dostatecznej izolacji. Czuć było, jak zimne powietrze przez niego przenika. Opuściłem więc drugą ściankę namiotu, spiąłem całość w miarę szczelnie i zasnąłem. Obudziłem się nad ranem w mało komfortowych warunkach. Odciągnąłem ponownie część dachu, dołożyłem do ognia i gdy rozgrzałem ciało, znów ułożyłem się do snu. Co 1,5 godziny budził mnie chłodek, więc dokładałem do ognia i dalej w kimę. Sosna szybko się spalała i mimo dużego ogniska efekt ciepła był krótkotrwały. Były też i grubsze polana, ale nie chciałem kolegi pozbawić opału. Korzystałem więc z drewna z przecinki. Około 9:00 wciągnąłem kawkę i delikatne śniadanko, potestowałem noże, postrzelałem z łuku i nim się obejrzałem zrobiła się godzina 12:00. Spakowałem graty i ruszyłem do czekającego na mnie auta. Po południu, już na własnym podwórku, rozpaliłem kolejne ognisko. Poniżej link do zdjęć, nie umiem ich wstawiać bezpośrednio.
https://photos.app.goo.gl/ECTsQXopovpbFBgt7
Założenia:
- jak najwięcej tradycyjnego ekwipunku
- zero maskowania i rozglądania się na boki, czy nie idzie straż leśna
- żadnego no trace
- palenie ogniska w jakichkolwiek konfiguracjach mi się zamarzy
- testowanie świeżo wykutych noży
Około godziny 12:00 syn wywiózł mnie za miasto, skąd przez wertepy i chaszcze pomaszerowałem do miejsca docelowego. Jako miejscówkę wybrałem kotlinkę nad stawem, gdzie już wcześniej bywałem i paliłem ogniska. Po przybyciu wypakowałem graty i zacząłem przygotowywać obozowisko. Co zabrałem ze sobą? Do starego plecaka Bergansa z zewnętrznym stelażem wrzuciłem zszyte pałatki BW, z których można uzyskać dwuspadówkę lub inne praktyczne konfiguracje. jako przykrycie wziąłem duży, puszysty koc z merino - ciepły, ale zajmujący sporą objętość. Bardzo lubię KK, najszybciej gotuję w nim wodę, stosuję jako kuchenkę do smażenia na patelni lub pieczenia podpłomyków. Też więc znalazło się w moim plecaku. Być może lepiej byłoby zabrać chociażby Zebrę, którą też mam na stanie, by pichcić na ognisku, ale ... W lesie kolegi dominują sosny i modrzewie. Jedne produkują podczas spalania mnóstwo sadzy, drugie trochę strzelają iskrami. Okopcony garnek i syfy w nim pływające - jakoś nie miałem na to natchnienia. Do KK z naczyń dobrałem sobię starą enerdowską menażkę, wykuty przeze mnie łyżko-widelec i kubeczek do napojów. Reszta sprzętu, to kilka noży do testów, saperka, którą miałem wykorzystać do wykonania ujęcia wody oraz filtr Sawyer Mini. Dodatkowo wziałem łuk refleksyjny, by sobie popykać w wolnej chwili. W zasadzie to oddałem 15 strzałów z różnych odległości i fantazja mnie opuściła.
Wracając do tematu. Po przygotowaniu obozu zgodnie z wcześniejszym zamysłem i zgromadzeniu sterty opału powitałem wieczór. Kolacja skromna z kiełbaski i podpłomyków, kilka zdjęć, podłożenie do ogniska i lulu. Niestety, noc nie należała do najcieplejszych i po przygaśnięciu ogniska, zaczęło trochę pizgać. Kocyk, mimo swej puszystości, nie dawał dostatecznej izolacji. Czuć było, jak zimne powietrze przez niego przenika. Opuściłem więc drugą ściankę namiotu, spiąłem całość w miarę szczelnie i zasnąłem. Obudziłem się nad ranem w mało komfortowych warunkach. Odciągnąłem ponownie część dachu, dołożyłem do ognia i gdy rozgrzałem ciało, znów ułożyłem się do snu. Co 1,5 godziny budził mnie chłodek, więc dokładałem do ognia i dalej w kimę. Sosna szybko się spalała i mimo dużego ogniska efekt ciepła był krótkotrwały. Były też i grubsze polana, ale nie chciałem kolegi pozbawić opału. Korzystałem więc z drewna z przecinki. Około 9:00 wciągnąłem kawkę i delikatne śniadanko, potestowałem noże, postrzelałem z łuku i nim się obejrzałem zrobiła się godzina 12:00. Spakowałem graty i ruszyłem do czekającego na mnie auta. Po południu, już na własnym podwórku, rozpaliłem kolejne ognisko. Poniżej link do zdjęć, nie umiem ich wstawiać bezpośrednio.
https://photos.app.goo.gl/ECTsQXopovpbFBgt7